Już sama nazwa zwiastuje przygodę. Romper? Extra Strong? Cherry? Brzmi jak coś, co wymyślono na wiejskiej dyskotece o trzeciej nad ranem, kiedy ktoś krzyknął:
— Ej, a może by tak... wiśniowe turbo piwo?
No i zrobili.
Pierwsze podejście: otwierasz butelkę, a zapach od razu mówi ci w twarz: "Siema, jestem sokiem po przejściach."
Łyk pierwszy – i jest. Uderzenie czereśniowego aromatu, lekko musujące bąbelki. Alkohol ukryty gdzieś w tle, ale czujesz, że czyha. Niby słodkie, niby owocowe, ale po chwili masz wrażenie, że właśnie pijesz pewien rodzaj wina z dolnej półki.
A potem, nagle, ni stąd, ni zowąd... przypominasz sobie, że to ma 9% alkoholu. To nie jest napój. To jest broń. Zaczynasz rozumieć, że Romper Extra Strong Cherry to idealny wybór na wieczór, po którym nikt nie pyta "smakowało ci?", tylko raczej "czy pamiętasz coś?".
Wbrew pozorom to całkiem przyjemne piwo, zwłaszcza dobrze schłodzone. Oczywiście, nie jest to trunek pokroju Lindemans Kriek, ale z pewnością znajdzie swoich entuzjastów – i nie mam tu na myśli panów spod sklepu na degustacji o szóstej rano, lecz prawdziwych piwoszy.